Podczas kampanii wyborczej do Sejmu i Senatu w roku 2011 miało miejsce,
szeroko opisywane w mediach, zdarzenie polegające na umieszczeniu na Facebookowym profilu jednego z kandydatów (Dariusza Dolczewskiego) niesmacznego klipu o swoich kontrkandydatkach. Dokładniej – linku do takiego klipu znajdującego się w serwisie YouTube.
Nie miałoby to znaczenia z punktu widzenia niniejszego bloga, gdyby nie fakt, że współautor wykorzystanego w klipie utworu (Dominik „Doniu” Grabowski z zespołu Ascetoholix) pozwał polityka o naruszenie praw autorskich.
Sam wyrok również odbił się
szerokim echem, także
w kręgach prawniczych. Sąd uznał bowiem, że
umieszczenie na Facebooku odnośnika do materiału naruszającego prawa autorskie, jest naruszeniem praw autorskich.
Wyrok zapadł w lipcu, a na blogu Własność intelektualna w praktyce mogą Państwo jako pierwsi przeczytać obszerne fragmenty uzasadnienia.
Poniżej znajduje się skrócona wersja najważniejszych tez uzasadnienia wyroku Sądu Okręgowego Warszawa-Praga z dnia 12 lipca 2013 r. (sygn. akt I C 504/12). Osoby chcące poznać szerszą część uzasadnienia sformułowanego przez sąd, znajdą je
tutaj.
August III - Król Polski elekcyjny
Georg Paul Busch, Biblioteka Narodowa
Linia obrony pozwanego była następująca:
film został zamieszczony bez wiedzy i zgody właściciela profilu;
na profilu nie został umieszczony spot, a jedynie odnośnik do niego na stronie www.youtube.com i każde wyświetlenie go przez osoby trzecie było niezależne od woli i działania właściciela prywatnego profilu;
pozwany nie był świadomy, aby ww. utwór został wykonany z naruszeniem praw autorskich innych osób, zaś gdy powziął wiedzę w tym przedmiocie, usunął link;
stosowanie odesłań do innych stron internetowych, tzw. linków, nie stanowi naruszenia prawa autorskiego.
Jak ustalił sąd:
Klip, rozpoznany przez potencjalnych odbiorców, w tym media, jako element kampanii wyborczej, mający na celu zdyskredytować rywalizujące z Platformą Obywatelską ugrupowanie (PiS), spotkał się z negatywnym odbiorem. Powszechnie uważano, iż jest on obraźliwy dla zaprezentowanych w nim kobiet – młodych kandydatek z listy Prawa i Sprawiedliwości. Zestawienie ich wizerunku i fragmentem piosenki budziło jednoznacznie pejoratywne skojarzenia, co często podkreślano w środkach masowego przekazu. D. D., którego bezpośrednio wiązano ze zmodyfikowanym teledyskiem przestał być w konsekwencji anonimowym, nieznanym szerszemu gronu, liderem młodzieżówki PO. Jego postać, wyniesiona falą powszechnego skandalu, komentowanego szeroko w massmediach, przez krótki okres, była jedną z najczęściej adresowanych w radiu, telewizji, prasie i sieci www. Pozwany, atakowany w mediach, głównie przez partię opozycyjną i jej zwolenników, nie odniósł jednak sukcesu w wyborach i nie zdobył wymaganej liczby głosów, gwarantujących mandat posła.
Tak duży i niespodziewany oddźwięk medialny skłonił Dolczewskiego do usunięcia klipu ze swojej strony oraz wydania oświadczenia:
iż został wychowany w duchu szacunku względem kobiet oraz zagwarantował, że podobne zdarzenie nie będzie miało nigdy miejsca. Kandydat Platformy Obywatelskiej oświadczył, że osoba ze sztabu wyborczego, odpowiedzialna za wpis na portalu Facebook, została odsunięta od obowiązków.
Jednocześnie stosowne oświadczenie zamieścił Doniu, że zgody na wykorzystanie utworu swojego zespołu ani on, ani żaden z jego kolegów nie wyrażał. Jak wskazywał później podczas rozprawy:
zwłaszcza w ciągu pierwszych sześciu miesięcy po udostępnieniu na profilu pozwanego linka do klipu, spotykał się z inwektywami ze strony osób, niezadowolonych z wykorzystania oryginalnego utworu „…” do kampanii wyborczej Platformy Obywatelskiej lub ugrupowania politycznego w ogóle.
Co – jako nadwyrężenie jego raperskiego wizerunku - stało się podstawą zasądzenia na jego rzecz zadośćuczynienia.
Oświadczenie niedoszłego posła stało w oczywistej sprzeczności z twierdzeniami prezentowanymi przed sądem, na co zwrócił uwagę sąd, podkreślając że jego zeznania:
należało w opinii Sądu, oceniać ze szczególną dozą ostrożności, a to z uwagi na fakt, iż pozwany, wkrótce po wybuchu skandalu z udziałem jego osoby, oświadczył, że członek sztabu wyborczego, odpowiedzialny za wklejenie linku na profilu został odsunięty od wykonywanych zadań, zaś w ramach niniejszego postępowania konsekwentnie zeznawał, że nie wie, kto ów film umieścił. Nie powinno budzić jakichkolwiek wątpliwości, że jedno z ww. oświadczeń nie jest zgodne z prawdą i wygłoszono je intencjonalnie. Nie miało przy tym znaczenia, czy adresatem nieprawdziwej wypowiedzi byli potencjalni wyborcy, czy Sąd orzekający w sprawie.
Rozsądzając istotę sporu, sąd zauważył, że:
Zarówno pozwany, jak i autor wyborczego spotu, a także osoba, która ów klip umieściła w sieci www za pośrednictwem serwisu You Tube nie uzyskali zgody D. G. ani pozostałych członków A. na wykorzystanie ich piosenki lub teledysku do tegoż utworu (niesporne), w celach wyborczych lub jakichkolwiek innych.
Zachowanie D. D. w dniu 21 września 2011r. było zatem czynem zabronionym w rozumieniu art. 415 kc. Poprzez brak zachowania należytej staranności i nieprzestrzeganie regulaminu usługodawcy, strona pozwana rozpowszechniła fragment utworu „…”, naruszając tym samym prawa autorskie D. G.
Działanie to, niezależnie od tego, czy było nacechowane umyślnością, czy też jej brakiem, było zawinione i spowodowało szkodę po stronie powodowej. Istnienie związku pomiędzy tymi dwoma elementami nie budzi jakichkolwiek wątpliwości.
Ocena braku staranności po stronie właściciela profilu na FB została skrupulatnie oceniona przez pryzmat postanowień regulaminu tego serwisu:
To, czy pozwany faktycznie zapoznał się z treścią obowiązującego na stronie Facebook.com regulaminu, czy nie, nie ma jakiegokolwiek znaczenia, choć należy uznać, że każdy racjonalnie myślący uczestnik obrotu czyta postanowienia umowy, którą zamierza zawrzeć. Innymi słowy, każdy aktywny (posiadający w żądanym czasie możliwość korzystania z profilu) użytkownik Facebook musi być traktowany, jako osoba, która zna i akceptuje ów regulamin. Zgodnie z pkt. 2. Regulaminu każdy użytkownik jest właścicielem wszystkich treści i informacji publikowanych przez siebie w serwisie Facebook.
To odważne założenie. Akceptacja regulaminu przez pozwanego doprowadziła tym samym sąd do sformułowania tezy, że umieszczając jakiekolwiek treści przez Facebooka – oświadczamy, że jesteśmy ich „właścicielami”. Pokazuje to znaczenie, jakie zyskują normy prawa "prywatnego" - często pomijane przez przeciętnych użytkowników. Na ich podstawie można jednak formułować konkretne tezy dowodowe w sporze sądowym. Wszak zdecydowana większość regulaminów serwisów internetowych mówi o tym, że korzystanie z nich wiąże się z automatycznym składaniem oświadczeń o określonej treści. Na przykład takich, że publikowane materiały są naszego autorstwa, lub że jesteśmy ich "właścicielami".
Sąd nie podzielił także poglądu reprezentowanego przez D. D. podług którego to udostępnianie linków do materiałów naruszających prawa autorskie, samo w sobie, nie jest naruszeniem, tychże. A contrario, prowadzenie profilu, zwłaszcza na tak popularnej stronie www, i umieszczanie na niej odnośników, stanowi o istocie rozpowszechniania treści pod nimi dostępnych. (…) Niezależnie od tego, czy spot zmontował i umieścił w sieci pozwany, czy też osoba trzecia, przez to, że D. D. umożliwił niepowołanej osobie wklejenie linku na swój profil, upowszechnił ów spot.
Powyższa teza stanowi clou wyroku. Wbrew oczekiwaniom znacznej liczby internautów i teoretyków prawa autorskiego, w przekonaniu sądu internet nie jest kolażem treści, z których każdy może dowolnie czerpać i publikować je. Jeśli są one chronione prawem autorskim, to nie ma znaczenia ich „fizyczne” położenie na innym serwerze. Naruszeniem prawa będzie także samo wskazanie miejsca, gdzie taki materiał się znajduje.
Wszak wskutek zaniedbania albo celowego działania (którego nie sposób w ustalonym stanie faktycznym jednak przypisać) pozwanego doszło do wysoce skutecznego rozpowszechnienia niezgodnej z prawem autorskim treści. (…) Co więcej, z uwagi na treść rzeczonego klipu i atmosferę skandalu, generowanej skutecznie przez media, film, lub choćby informacje o jego zawartości dotarły także do osób niekorzystających z komputerów lub sieci www. Bez wątpienia, gdyby nie niedbałość D. D., sprawy nie przybrałyby takiego obrotu.
Zaskakujące może być także uzasadnienie korzyści, jaką osiągnął Dolczewski przez publikację rzeczonego klipu.
Pozwany skorzystał z naruszenia praw autorskich powoda w znaczeniu takim, że z osoby znanej tylko określonemu kręgowi zaangażowanych politycznie i społecznie osób (nieznanej w powszechnym rozumieniu) stał się postacią rozpoznawalną. To, że łączono go z obcesowym i przedmiotowym traktowaniem kobiet nie wyłącza ewidentnych korzyści, jakie w czasie wyborów niesie nagły i znaczny wzrost popularności, choćby tej o negatywnym oddźwięku. Niezależnie od tego jednak, nie sposób przypisać pozwanemu przesłanki świadomości korzystania ze szkody. Geneza rozgłosu dokonała się poza wiedzą pozwanego, a w każdym razie nie przedstawiono dowodów, które pozwalałyby na biegunowo odmienne ustalenia.
Innymi słowy – odniósł realną korzyść, choć sam uważał inaczej.
Ulotka wydana 25 października 1938 r. przez Obywatelski Komitet Wyborczy
Kujawsko-Pomorska Biblioteka Cyfrowa
Powód, oprócz odszkodowania za naruszenie praw autorskich oraz zadośćuczynienia za zburzenie jego wizerunku, żądał również stosownego oświadczenia w mediach elektronicznych oraz na jego Facebookowym profilu.
W uznaniu Sądu, słusznym będzie nakazanie pozwanemu opublikowania oświadczenia jedynie na profilu pozwanego, prowadzonym przez serwis społecznościowy Facebook. Publikacja ta nie może przy tym pozostawiać wątpliwości co do osoby, która umieści ją na swojej stronie (profilu) dostępnym po wpisaniu stosownej ścieżki dostępu w oknie przeglądarki internetowej, a także co do przyczyn jej publikacji.
Niespornym było przy tym, że na chwilę obecną strona http://www.facebook.com/(...) nie istnieje (została usunięta). Nie stoi to jednak na przeszkodzie, aby oświadczenie D. D. w przedmiocie przeprosin D. G. zostało opublikowane na www.Facebook.com.
Powyższe wydaje się postanowieniem dość kuriozalnym. Po pierwsze, sąd zmusza pozwanego do założenia konta na Facebooku (!). Po drugie, nawet jeśli takie konto on założy – „siła rażenia” takiego nowopowstałego profilu będzie żadna, a jakiekolwiek oświadczenie nie odniesie oczekiwanego skutku, ponieważ... nikt go nie przeczyta.
Warto także podkreślić inną ważną tezę z uzasadnienia:
Sąd jest zdania, że sformułowanie „ogłoszenie w prasie”, zwłaszcza w kontekście rozwoju techniki i stale powiększającej się liczby nośników informacji, należy traktować możliwie szeroko. Zatem, strona w oparciu o art. 79 ust. 1 pkt 3b uopa może również żądać opublikowania stosownego oświadczenia w sieci www.
Oraz, traktując jako ciekawostkę:
W czasie kampanii wyborczej do Sejmu RP w 2011 r. w okręgu warszawskim, osoba kandydująca do niższej izby parlamentu a ubiegająca się a zgodę właściciela praw autorskich do popularnego utworu słownomuzycznego na cele z tą kampanią związane, musiałaby uiścić kwotę 10.000 zł.
Podsumowując, wyrok nie jest prawomocny i warto poczekać na orzeczenie wyższej instancji. Uzasadnienie sądu już teraz powinno jednak prowokować
dalszą dyskusję o możliwości naruszania praw autorskich przez tzw. „głębokie linkowanie” oraz „embeddowanie” (co w rzeczywistości miało miejsce w niniejszej sprawie, tj. umieszczanie treści z innej strony w taki sposób, że sprawiają wrażenie jednolitości ze stroną przeglądaną). Stanowi to przecież istotę komunikacji internetowej, a trudno uznać za dobre prawo, które tak łatwo złamać.
Za post scriptum historii może posłużyć fakt, że polityk Dariusz Dolczewski, pozwany w powyższej sprawie, niedoszły poseł, który wprowadził w błąd swoich wyborców lub sąd orzekający w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej (co w każdym przypadku ocenić trzeba jednoznacznie nagannie), po całej sprawie uzyskał nominację na doradcę Ministra Administracji i Cyfryzacji, którym pozostaje do dziś.